Urząd miasta Czeladź

Urząd miasta Czeladź

niedziela, 19 grudnia 2010

KRWAWA ŚRODA

"KRWAWA ŚRODA"

          17 lipca 1940 roku to dzień, który na zawsze przeszedł do historii miasta. Hitlerowski okupant przeprowadził w tym dniu akcje pacyfikacyjną, która przetrwała w pamięci mieszkańców jako "krwawa środa".
          Najwięcej wątpliwości budzi przyczyna brutalnej pacyfikacji miasta w dniu 17 lipca 1940 r. Różni badacze opisujący historię miasta, różnie "widzą" to wydarzenie. "Naświetlenie Kazimierza Sarny i Władysława Kwaśniaka jest w tym punkcie dość zbieżne. Według pierwszego, "Dnia 1 lipca 1940 r. policja niemiecka natrafiła na ukrywającego się w Czeladzi przy ul. Reymonta porucznika W.P., Stanisława Kowalskiego. Ten salwujący się ucieczką na prześcieradle z drugiego piętra, ranił z pistoletu goniącego go policjanta. Nie zdołano go schwytać, ale władze niemieckie wywarły zemstę na mieszkańcach Czeladzi. Chodziło też może Niemcom o osłabienie, jeśli nie rozbicie, narastającego tam oporu". W. Kwaśniak pisze, że "Krwawa Środa" zaczęła się "od działającej na terenie Czeladzi grupy powstańców śląskich, którzy po kampanii wrześniowej nie mogli wracać na Śląsk.... Między nimi był por. W. P. Stanisław Kowalski, pracujący w kop. "Saturn". Niemiecki policjant, który go prawdopodobnie rozpoznał, chciał go zatrzymać na czeladzkim rynku i zaareszto-wać". Kowalski przewrócił policjanta, wyrwał mu rewolwer i ciężko go ranił. Na Piaskach, wraz z innym Ślązakiem otrzymał pieniądze od stolarza Mieczysława Górskiego i w nocy uciekł do Gene-ralnego Gubernatorstwa. Zdarzenie to opowieść Cz. Niemyskiej-Rączaszkowej relacjonuje następująco: "Wiosną 1941 r. w okolicznościach, posiadających bardzo wiele różnych wersji został postrzelony niemiecki policjant, przez Józefa Kowalskiego (który prawdopodobnie zginął potem w partyzantce pod ps. "Wąsik" w Górach Świętokrzyskich), który w miejscowym szpitalu wrócił zresztą do zdrowia". Są też inne wersje. Doc, Marian Chrze-szczyk, który osobiście przeżył "Krwawą Środę", poinformował na wspomnianym spotkaniu w grudniu 1992 r., iż oficer SS oznajmił grupie mieszkańców zebranych przy ul. Legionów, że przyczyną akcji niemieckiej było zabicie dwóch żandarmów. Wreszcie jeden ze świadków, zeznający na początku 1946 r. przed Sądem Spe-cjalnym w Czeladzi, podał, iż Niemcy ogłosili, że na parę dni przed pacyfikacją dezerter z Wehrmachtu postrzelił usiłującego zatrzymać go policjanta. Ponieważ stało sie to na terenie Czela-dzi, mieszkańcy musieli ponieść karę; ich bowiem obowiązkiem było zatrzymanie i oddanie dezertera w ręce władz niemieckich.
          Akcja niemiecka zaczęła się wcześnie rano, jeszcze przed wschodem słońca. Zaskoczenie mieszkańców było całkowite. Gdy budzący się ze snu chcieli wyjrzeć przez okno, lub wyjść przed dom, natykali się na czujne posterunki. Nikt nie mógł opuścić mieszkania. Według świadectw na początku 1946 r. Niemcy użyli wówczas ok. 3300 policjantów, gestapowców i żołnierzy Wehrmachtu, co jednak wydaje się oceną mocno przesadzoną. Tym bardziej wątpliwe są wyższe liczby. (Zdaniem doc. Hl. Chrze-szczyka - 5 tys. funkcjonariuszy). Wielu posługiwało się gwarą śląską; dowodzi to, że Niemcy ściągnęli swe siły z całej okolicy, zapewne kilkuset ludzi. Niespodziewanie uwięzieni Czeladzianie gubili się w domysłach. Nie wiedzieli co ich czeka, jakie są zamiary Niemców, którzy podobno grozili, że część zatrzymanych będą rozstrzeliwać. Tymczasem specjalne grupy policji, gestapo i wojska kolejno otaczały wybrane strefy miasta. W domach przeprowadzano rewizje, zaglądano nawet do pieców. Wszystkich mężczyzn Niemcy zabierali ze sobą i prowadzili na określone miejsce, gdzie kazali im się kłaść twarzą do ziemi, z rękami na karku. Gdy zgromadzono większą liczbę Polaków, prowadzono ich na jeden z 6 czy 8 punktów zbiorczych, jakie rozlokowano na terenie miasta. Pędzeni ludzie czuli się niesamowicie. Wszędzie panował ożywiony ruch, Niemcy co chwilę wyprowadzali z domów zatrzymanych mężczyzn, krzyczeli na nich, uderzali kolbami karabinów. Wokół działy się dantejskie sceny. Na punkty zbiorcze spędzono całą dorosłą męską ludność Czeladzi.




          Główny punkt zbiorczy zatrzymanych Polaków mieścił się na dziedzińcu szkoły powszechnej przy ul. Będzińskiej. Wstrząsające wrażenie robiło około 3 tysięcy mężczyzn leżących twarzami do ziemi i rękami na karku. Potęgowali je uzbrojeni strażnicy i karabi-ny maszynowe wymierzone w leżących ludzi. Jak zeznał po wojnie jeden ze świadków, "Gdy nas przyprowadzono na plac, myśleliśmy, że to już trupy". Każdy z leżących starał się zachowywać jak najspokojniej, bo najmniejszy ruch ściągał na niego cios kolbą lub był kopany ciężkim żołnierskim butem. Strażnicy deptali ludzi, wymierzając "kary" za jakieś "przewinienia". Sytuację uwięzionych pogarszała pogoda. 17 lipca 1940 r. był pięknym upalnym dniem. Żar lejący się z nieba powiększał udrękę, trwającą często wiele godzin. Przerażało bestialstwo okupantów. W pewnym momencie przybiegła żona żydowskiego handlarza Jakubowicza, prosząc by zwolniono go, ponieważ był chory. Niemcy strażnicy wywołali nieszczęśnika i na oczach zmartwiałej kobiety zbili do nieprzytomności. Ocucili go wodą i znów bili. Na koniec rzucili w kąt szkolnego dziedzińca.Około godziny 12-tej rozpoczęto przesłuchiwanie aresztowanych. Partiami wezwano ich do jednej z sal szkolnych, gdzie urzędował "sztab" gestapo. Pytano każdego czy i gdzie pracuje, od pracujących żądano okazania dowodu zatrudnienia. Należało przejść przez szpaler gestapowców stojących w korytarzu. Z obydwu stron szpaleru stali żołnierze z pałkami i z całej siły okładali przechodzących. Niektórych chwytano i bito na stole ustawionym na korytarzu - do nieprzytomności. "Przesłuchiwanie" trwało dwie godziny, po czym zebranych na tym punkcie rozpuszczono, z wyjątkiem 14-tu, których umieszczono w obozie w Sosnowcu. Specjalny punkt urządzili Niemcy w budynku Magistratu, gdzie dobrany oddział gestapo pastwił się nad ludźmi z wyjątkową brutalnością. Znalazł się tu ks. Sawula, mgr Kostro, Zarzycka, Michalski i wielu innych. Stosowano wobec nich wymyślne tortury. Zbitym, wkręcano do nosa i uszu gumowe węże połączone z hydrantem. Następnie przewieziono wszystkich do Sosnowca, do obozu przy zakładzie Schona. W punkcie zbiorczym położonym przy ul. Ks. Pieńkowskiego każdy przyprowadzony musiał czołgać się na brzuchu. Gdy ktoś robił to zdaniem oprawców wolno, musiał czołgać się kilka razy. Nie oszczędzono nawet księdza zwolnionego już z innego punktu, gdzie był okrutnie maltretowany. Doc. Marian Chrzeszczyk wspomina, że w punkcie przy ul. Legionów kazano Żydom tańczyć, wycinano im znaki na głowach. Jakaś kobieta gdy to zobaczyła, zaczęła krzyczeć - "przyszła Polska". Nieco danych o przebiegu "Krwawej Środy" na Piaskach przekazuje broszura W. Kwaśniaka; było podobnie. Oprócz ludzi hitlerowcy wywieźli tego dnia z Czeladzi kilkanaście samochodów załadowanych przedmiotami codziennego użytku zabranymi mieszkańcom. Według ustaleń Kazimierza Sarny, ogółem Niemcy aresztowali w dniu 17 lipca 1940 r. ponad 200 osób, w tym Ignacego Frąckiewicza (ps."Topór") komendanta czeladzkiej Inspekcji Związku Orła Białego, którego wywieźli do Sosnowca.
          Niemcy z pewnością szukali ludzi zaangażowanch w ruch oporu, o których coś wiedzieli. Trafne wydaje się również przypuszczenie Wita Gruszki, że zabrano także ludzi, u których znaleziono rzeczy zakazane Polakom przez okupanta: aparaty radiowe, mundury wojskowe, sztandary polskie, a przede wszystkim broń. Los ich wszystkich nadal wymaga badań. 
          Oprócz wielkich akcji pacyfikacyjnych, masowych aresztowań, łapanek, wywózek na roboty do Rzeszy - równie okrutny był terror codzienny: rewizje, pojedyncze aresztowania, groza sądów wojskowych, pościgi za członkami organizacji konspiracyjnych i każdym kto wydał się władzom niemieckim podejrzany. Mimo to hitlerowcom nie udało się stłumić ruchu oporu w Czeladzi. Trwał on i rozwijał się. Miasto nie stało się bezpiecznym "gniazdem niemczyzny. Zblżający się front zmusił Niemców do ostatecznej rezygnacji z planów "przebudowy" Zagłębia Dąbrowskiego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz